tel. 12 658 68 18

Kangur z Bieżanowa na gigancie

Nikt do końca nie wie, co nim powodowało. Chęć przeżycia niezapomnianej przygody? Tęsknota za ukochaną? A może po prostu poczuł wiosnę? Można tylko spekulować, czy metodycznie obmyślił plan ucieczki, czy też spontanicznie wykorzystał moment, który akurat się nadarzył?

Jedno jest pewne: pięcioletni kangurek, który w sobotę zbiegł z restauracji Magillo w Bieżanowie, nie był sam! Towarzyszyła mu czarna owca, z którą przez całą zimę mieszkał pod jednym dachem. Sprawa okazuje się tym bardziej skomplikowana i wielowątkowa, że kangurek ma partnerkę, która lada dzień urodzi mu kangurzego potomka…

Sobota, godz. 9 rano, restauracja Magillo w Bieżanowie. Opiekunowie kangurka wchodzą do boksu, w którym mieszka zwierzak, by wymienić siano. Otwierają drzwiczki i ten moment wykorzystuje mały uciekinier. Wymyka się niepostrzeżenie i długimi susami pędzi w stronę lasu. Za nim jak cień podąża mała, czarna owieczka. Kiedy tylko eskapada wychodzi na jaw, zaczyna się obława. Do akcji wkraczają funkcjonariusze straży miejskiej. Wreszcie, po kilku godzinach wyczerpującej gonitwy, udaje się dorwać małego torbacza. – Nie wie, co mu strzeliło do głowy, pierwszy raz mu się to zdarzyło – śmieje się Marcin Klisiewicz, właściciel Magillo.

– Ale się nabiegały chłopaki! Bo nasz mały strasznie szybko skacze. Wystarczył moment nieuwagi. Ułamek sekundy, gdy drzwi były otwarte. Wycelował w lufcik i poszedł w las! Brawurowa ucieczka kangura, zwanego… po prostu kangurem, odbiła się w mediach szerokim echem. Co i rusz przyjeżdżają fotoreporterzy, by zrobić zdjęcie niepokornemu zwierzakowi. Ale on wcale nie ma ochoty pozować.

Kiedy wchodzimy do boksu głośno fuka i chowa się za donicami z palmami.

Skacze z kąta w kąt i ani na minutę nie chce spokojnie usiąść w jednym miejscu. – Trochę go ta sobotnia gonitwa zestresowała – tłumaczy podopiecznego Klisiewicz. – Normalnie bez problemu daje się pogłaskać, nawet je z ręki. Uwielbia marchewkę, płatki owsiane i jabłka. To straszny leniuch. Najchętniej cały dzień by się byczył i wylegiwał – śmieje się. Kangurek to nie jedyna atrakcja restauracji Magillo. Właściwie jest tam cały zwierzyniec. Gdy wchodzimy, wita nas brzęk tłuczonej porcelany. Wielka, czerwona ara beztrosko strąca zastawę stołową z blatu znajdującego się tuż obok klatki. Arek – bo tak ma na imię ptak – zawadiacko rozgląda się dookoła. Wie, że nie usłyszy złego słowa, bo jest ulubieńcem właściciela.

Ten zaś pozwala pupilowi wchodzić sobie na głowę. – Arek jest rozbrykany – opowiada Klisiewicz. – Nigdy nie nauczył się latać, trochę się upodobnił do strusia. Potrafi za to mówić, najlepiej wychodzą mu przekleństwa – dodaje, po czym nalewa soku malinowego i podaje papudze. Arek bierze kieliszek w szpony i wychyla. – Dobre – komentuje próbując sięgnąć długim językiem do samego denka.

Upodobanie do rozbijania talerzy przejawia również Leoś. 6-letnia małpka trafiła do restauracji z ogrodu zoologicznego, w bardzo złym stanie. Dziś dokazuje aż miło. – Potrafi się przyczaić i ściągnąć kelnerowi z tacy kawałek pizzy – opowiada Klisiewicz. – A ten nic nie zauważając podaje gościom. Czasem Leoś ucieka na drzewo. Ale gdy zgłodnieje, to schodzi – dodaje.

Jest też osioł, rodowity krakowianin, uwielbiający taplać się w błocie. Oczywiście uparty, jak na osła przystało. – Wzięliśmy go kiedyś na imprezę do Rynku – wspomina właściciel. – Jak stanął na Siennej, to trzeba było przyjechać przyczepką, żeby go przetransportować z powrotem do domu. Tak się zaparł. Targaliśmy go we czterech, aż iskry spod butów leciały. Ale na co dzień to bardzo spokojny zwierzak, krok w krok za mną chodzi – mówi.

Sprawdź nasze pozostałe artykuły prasowe: